Kreuzbergowi zawdzięczam jedno z najważniejszych przeżyć mojej młodości. Właśnie tutaj dotarło do mnie, jak wielka przepaść dzieli ówczesny wschód i zachód Europy.
Zdjęcia ARTUR KRYNICKI
W 1984 roku pierwszy raz wyjechałam na Zachód. Po sześciu tygodniach w Paryżu, gdzie z przyjaciółmi przemieszkiwaliśmy trochę u krewnych i znajomych, a trochę w parkach i na skwerkach żywiąc się polską konserwą turystyczną, wracaliśmy do Polski przez Berlin. W ostatni wieczór wybraliśmy się na Kreuzberg zobaczyć mur berliński. Wdrapaliśmy się na drewnianą „ambonę” zbudowaną specjalnie po zachodniej stronie muru dla turystów, żeby mogli wygodnie popatrzeć na ten dziwaczny i straszny świat za żelazną kurtyną. Po wschodniej stronie widać było ponury rząd kamienic z oknami zabitymi deskami i upiornie pustą, ciemną ulicę strefy nadgranicznej. Zaorany pas ziemi oświetlony zimnym światłem jarzeniowych latarni i obstawiony wieżyczkami strażniczymi.
Popatrzyłam na tę siermiężną i bezludną twarz wschodniego Berlina, odwróciłam głowę na zachód i ujrzałam ulicę rozświetloną kolorowymi witrynami sklepów i knajpek, usłyszałam gwar rozmów, muzykę, poczułam zapachy orientalnej kuchni. Po tamtej stronie cisza i pustka. Po tej życie, ruch i kolor. To dojmujące poczucie beznadziejnej przepaści zapadło mi głęboko w pamięć. Wtedy właśnie Kreuzberg całkowicie zmienił moje życie. Rok później wylądowałam ponownie w Niemczech z silnym postanowieniem, że nigdy do komuny nie wrócę. Zamieszkałam w Monachium. Czasami jeździłam do Berlina i pomieszkiwałam na squocie tuż pod murem. Mur przyciągał mnie w jakiś niezrozumiały i niepokojący sposób.
Wtedy też poznałam drugą twarz Kreuzbergu. Bezdomność, jakiej nie znałam w Polsce, gdzie milicja natychmiast aresztowałaby każdego, kto próbowałby rozłożyć śpiwór na ulicy. Handlarze narkotyków. Heroiniści wegetujących po squotach. Młodzi wkurzeni Turcy i Kurdowie, którzy nie mogą znaleźć pracy i czują się gorsi niż ich niemieccy rówieśnicy. Tacy jak ci z gangu „36 Boys”, którzy na przełomie lat 80 i 90 w okolicach Kottbusertor i Görlitzer Bahnhof, oprócz popełniania mniejszych i większych przestępstw, bili się regularnie z neonazistami i skinheadami. Po rozwiązaniu gangu część została w półświatku, część zajęła się pracą z trudną młodzieżą, inni zrobili kariery jak np. reżyser filmowy Neco Çelik. Ich ojców w latach 60-tych RFN ściągała do pracy, żeby budowali niemiecki cud gospodarczy, ale nie zatroszczyła się już o dzieci. Co gastarbeiterzy mieli dla Niemców zrobić – zrobili. Państwo niemieckie nie miało pomysłu na następne pokolenie urodzone i wychowane w Niemczech. Ich los obchodził tylko aktywistów i lewicowych polityków i to oni zaczęli torować drogę do emancypacji tureckiej mniejszości. Do uznania ich za obywateli z imigranckimi korzeniami, a nie tylko za przejściowo pracujących w Niemczech robotników. Te działania zaowocowały uchwaloną w 1999 roku ustawą o podwójnym obywatelstwie.
Kreuzberg i Neukölln, gdzie gastarbeiterzy osiedlali się już w latach 60-tych, są dziś najbardziej kolorowymi i wielokulturowymi dzielnicami Berlina. Język turecki czy arabski słyszy się tu równie często, a czasem częściej, niż niemiecki. Jednak nie są to imigranckie getta jak np. przedmieścia Paryża. Uwiedzeni kolorytem i różnorodnością zaczęli się tu wprowadzać Niemcy, którym nie w smak jest mieszczański styl życia – lewicująca i anarchizująca młodzież, wszelkiej maści freeki, artyści i niebieskie ptaki, a ostatnio hipsterzy. Obok kebabów powstają sklepy ze zdrową żywnością, galerie, autorskie butiki, księgarnie i siedziby organizacji pozarządowych.
Dzięki temu, lub raczej przez to, obie dzielnice powoli przestają być tanie. Ceny nieruchomości na Kreuzbergu i w Neukölln mieszczą się w górnym przedziale cen berlińskich i ciągle rosną. Np. średnia cena za jeden metr kwadratowy 40-metrowego mieszkania na Neukölln, gdzie 40% mieszkańców ma imigranckie korzenie, urosła w ciągu ostatniego roku z 2084 do 2971 euro. To o ok. 300 euro drożej niż na „białym” wschodnioberlińskim Lichtenbergu, gdzie tylko 25 % mieszkańców to imigranci, z czego większość pochodzi z Rosji.
Ceny rosną, deweloperzy skupują grunty nie przejmując się wysokim wskaźnikiem przestępczości, którym straszą przeciwnicy multikulturowości. I to też prawda – są tu miejsca brudne, niespokojne i niebezpieczne jak np. Görlitzer Park – berlińskie centrum handlu narkotykami. Również wysoki jest tu wskaźnik przemocy domowej. Według badań niemieckich organizacji feministycznych przemoc w tureckich rodzinach zdarza się częściej niż w niemieckich.
Wszystkie światowe metropolie mają ciemne strony. Przeważnie najbardziej niebezpieczne są dwa rodzaje dzielnic –te najchętniej odwiedzane przez turystów, i te najbiedniejsze i najbardziej zaniedbane. Według policyjnych danych za 2015 rok, najwięcej przestępstw zdarza się na turystycznej Mitte, na drugim miejscu jest Kreuzberg. Natomiast Neukölln, najgęściej zamieszkana przez obcokrajowców, jest dopiero na ósmym miejscu, daleko za mieszczańskim, czystym i nudnawym Charlottenburgiem. Co ciekawe, są miejsca na Charlottenburgu, gdzie najliczniejszą grupą imigrantów są Polacy. W Warszawie pod tym względem jest podobnie jak w Berlinie – najniebezpieczniej jest w turystycznym Śródmieściu, na trzecim miejscu jest zaniedbana Praga Południe.
Wielokulturowe społeczeństwo ma wiele zalet, ma też oczywiście wady. Jedni czują się w nim dobrze i u siebie, innych przeraża. Mieszkańcy Kreuzbergu i Neukölln, których znam, wybrali te miejsca do życia świadomie. Zakochali się w nich i potrafią o nich opowiadać z prawdziwym uczuciem.
Kiedy czytam komentarze na temat wielokulturowości dominujące w polskim internecie, przypominam sobie moje pierwsze zetknięcie ze Szmulkami w Warszawie. Pomyślałam wtedy, że znalazłam się na obcej i przerażającej planecie. Kiedy bliżej poznałam tę planetę i jej mieszkańców, Szmulki stały się dla mnie jednym z bardziej interesujących i przyjaznych miejsc w Warszawie.
Na Kreuzbergu i w Neukölln jedni łapią się lękliwie za torebki i portfele, inni zachwyceni chłoną wielobarwność i różnorodność. Ja tutaj lubię przyglądać się, jak pulsuje życie. I oddycham wolnością.
Kreuzberg
Oranienstrasse
Stowarzyszenie Turków w Berlinie i Brandenburgii, flaga gejowska wywieszona z okazji parady, która przeszła przez Kreuzberg kilka dni wcześniej
Kultowy mostek nad Landwehrkanal, życie towarzyskie kwitnie
Kottbussertor
Bar Südblock na Kottbusertor. Knajpa LGBT przyjazna wszelkiej różnorodności. Kreuzberg w soczewce. Mogę tu siedzieć godzinami i obserwować ludzi.
Super genderowa toaleta w Südblock
Ludzie są różni i wszyscy do siebie podobni. Zwłaszcza w związkach 🙂
Motyl robi zakupy w Liedlu
Miejsce spotkań dla kobiet. Na przeciwko Bethanienhaus, kiedyś słynnego squotu, dziś galerii sztuki współczesnej
Tamże. Obiekt zabytkowy. Chyba funkcjonujący.
Przez całe lato, na każdym wolnym trawniku, w parkach i na skwerach berlińczycy biesiadują całymi rodzinami. Targają stoły, krzesła, kosze z jedzeniem i grille. Muzułmańskie rodziny potrafią kilka kociołków z jedzeniem przywieźć furgonetką. Młodzi Niemcy preferują wino, piwo i sekt. Nikt ich nie przegania. Co nie jest zabronione jest dozwolone
Neukölln
Właśnie tą dzielnicą najbardziej straszą polscy prawicowcy. Czterdzieści procent jej mieszkańców to imigranci, lub ludzie z imigranckim tłem – jak się określa obywateli niemieckich imigranckiego pochodzenia. Wbrew oczekiwaniom nie jest na czele policyjnej tabeli najniebezpieczniejszych dzielnic w Berlinie lecz dopiero na ósmym. Moi znajomi, którzy tu mieszkają, bardzo sobie chwalą jej atmosferę i koloryt.
I moje ulubione „Neukölln Fashion” 🙂 Na początek moda ślubna. Jednorożca nie było na składzie, koń musi wystarczyć
i Sonnenallee style
Na górze moda dzienna, poniżej moda nocna
Pokojowa koegzystencja – dwie witryny dalej od mody dla muzułmanek, a witrynę za jej nocna wersją. Może to po prostu naturalna kolej rzeczy. Sexshop (wystrój wystawy nieco siermiężny) obok sklepu spożywczego pana Mustafy
Ubranka na obrzęd obrzezania. Przypominają nieco naszą modę komunijną
I polski akcent na Neukölln
W
można kupić każdy towar. Wśród piknikujących tureckich rodzin i rozłożonych na kocach freeków popijających piwko młodzi mężczyźni z Afryki zaczepiają każdego przechodnia – how are you, man?Z tyłu widać niebieski wózek – pani przywiozła ryż i gulasz i wydawała chłopakom ciepły posiłek
Nie zna Berlina, kto choć raz nie był tu na Flohmarkt (-u)
Zapach trawy unosi się wszędzie, tak jak dymu z grilla i woń kebabów
Arena Berlin – Konwent tatuażu
Berlińczycy mają dużo wody i bardzo ją lubią. Tu Badeschiff na Szprewie
Landwehrkanal płynący przez środek miasta, m.in prze Kreuzberg
Ta romantyczna mgła to dym z setek grillów wokół
biwak na Szprewie
Nad kanałem i w pobliżu toczy się też inne życie
Warschauerstrasse. Open Air Gallery – wojna w Syrii, czyli skąd i dlaczego ludzie uciekają do Europy
I jeszcze parę impresji z innych okolic
Pomnik Holocaustu
Środek miasta. Tiergarten, tuż koło Kolumny Zwycięstwa
Odpoczywać należy tam, gdzie się ma na to ochotę
I mieszkać w byle czym, byle w Berlinie
Pan Alberto wyprowadza swoje papugi na spacer
Gentryfikacja na Mitte. Dawniej zapuszczona dzielnica Berlina Wschodniego, dziś modna i coraz droższa. To chyba jeden z ostatnich tutejszych squotów. O berlińskim squottingu następnym razem. To zasługuje na osobną opowieść.
Jesienią wybory samorządowe
To plakat lewicowej, a nawet lewackiej partii die Linke
Plakat SPD, a na nim Drag Queen Danii Wegschneider
No i dziękuję Państwu za uwagę:)
Autor zdjęć: Artur Krynicki https://www.facebook.com/KrynickiArtur/
Ewa Wanat pisze w Berlinie książkę „Życie z Innym” dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko Niemieckiej i Fundacji Teatru Ósmego Dnia. Książka ukaże się wiosną 2017 roku nakładem wydawnictwa Świat Książki
Ewa Wanat
Ostatnie wpisy Ewa Wanat (zobacz wszystkie)
- Mój ostatni tekst w Medium Publicznym - 2016-09-27
- Wolne miasto Berlin. Kreuzberg, Neukölln i okolice. Fotoreportaż - 2016-08-29
- Jak redaktor Gmyz po światach równoległych podróżował - 2016-08-04